Naukowcy z organizacji Climate Central, na łamach pisma„Nature Communications”, ponownie oszacowali zagrożenie, jakie w ciągunajbliższych dziesięcioleci stworzy podnoszący się poziom oceanu i opublikowalinowe mapy pokazujące zalewane tereny. No bo ocieplenie klimatu oznaczatopnienie lodu w różnych miejscach świata, a to z kolei prowadzi do podnoszeniasię poziomu oceanów. Logiczne? Logiczne. Póki co, tempo tego topnienia wydawałosię nieśpieszne. Przykładowo, w Arktyce średni roczny zasięg lodu morskiegokurczył się o 3,5–4,1% na dekadę w okresie od 1979 roku (gdy rozpoczętoobserwacje satelitarne) do 2012 roku. Z kolei wokresie 1901–2010 poziom oceanu podniósł się o około 19 cm, co daje średnietempo 1,7 mm na rok. Nie wygląda jakoś specjalnie groźnie, prawda? No to spójrzcie na tę daną: pomiędzy 1993 a 2010 rokiemproces ten przyśpieszył do średnio 3,2 mm na rok. A im dalej w las, tymtopnienie będzie postępować szybciej. O jego ostatecznym tempie zadecyduje to,jak dużo węgla, ropy i gazu spalimy, a więc jak wiele dwutlenku węglawyemitujemy do atmosfery. Bardzo ostrożne scenariusze (uwzględniające gwałtownei całkiem już nierealne ograniczenie emisji) mówią o wzroście o blisko pół metrado końca tego stulecia. Scenariusze mniej optymistyczne wskazują na wzrost o dwa metry i więcej,gdyby naruszona została pokrywa lodowa Antarktydy. Poponownym przejrzeniu danych dotyczących ukształtowania terenu w najnowszychbadaniach okazało się, że nadciągający kryzys do 2050 roku dotknie ponadczterokrotniewięcej ludzi, niż mówiły dotychczasowe prognozy. PONADCZTEROKROTNIE WIĘCEJ! Jaknaukowcy mogli się aż tak pomylić?! Tutaj tzw. chłopski rozum podpowiada, żenie można ufać nauce, skoro się aż tak myli, ale ja nie wierzę z koleichłopskiemu rozumowi (napisaliśmy nawet o tym z Piotrem książkę „Fakt, niemit”), tylko staram się zorientować, o co właściwie chodzi. A chodzi o to, że podczas gdy dane dotyczące wysokości terenunad poziomem morza w Europie czy Ameryce Północnej są dość precyzyjne, to tepochodzące z krajów Azji Południowo-Wschodniej – tych, które najbardziejucierpią od fal morskich – opierają się głównie na pomiarach satelitarnych. Ate nie rozróżniają za bardzo budynku czy kępy drzew od pagórka, a w efekcie obiektyte traktowane są jako podwyższenia terenu, fałszywie sugerując, że jest on położonywyżej, niż ma to miejsce w rzeczywistości. W efekcie zafałszowane zostajerównież zagrożenie podnoszeniem się poziomu morza. W najnowszych analizach badacze skorzystali więc z pomocysztucznej inteligencji. A ta, dzięki uczeniu maszynowemu, nauczyła sięodróżniać udawane podwyższenia od tych prawdziwych. I okazało się, że przyumiarkowanie optymistycznych założeniach (a więc wzroście temperatur do 2100roku o mniej niż 2°C względem epoki przedprzemysłowej) tereny, które do 2050roku narażone będą na wdzieranie się przynajmniej raz w roku fal morskich, sąteraz domem dla 300 mln ludzi. Blisko 150 mln osób zamieszkuje obecnie tereny,które znajdą się poniżej górnej strefy pływów, a więc praktycznie pod wodą. Jeśli ludzkość będzie się trzymać tego umiarkowanegoscenariusza, to liczba mieszkańców obszarów, które do 2100 roku będą co rokudoświadczały powodzi, urośnie do 420 mln. Z kolei w wariancie najbardziejpesymistycznym, uwzględniającym rozpad Antarktydy, liczba ta sięgnąć może 630mln, spośród których 340 mln żyje na terenach, które znajdą się na stałe podwodą. Zagrożony obszar zależny będzie od scenariusza przyszłych emisji gazów cieplarnianych. Przy znacznym ograniczeniu emisji (scenariuszu RCP4.5) oczekiwany wzrost poziomu morza do końca stulecia wynosi 70-100 cm. Jednak przy scenariuszu kontynuacji emisji na wysokim poziomie (RCP8.5) poziom morza może się podnieść o 100-180 cm, a w skrajnie pesymistycznym scenariuszu rozpadu lądolodu Antarktydy nawet powyżej 200 cm. – komentuje prof. Jacek Piskozub z Instytutu OceanologiiPAN. Kryzys najsilniej dotknie mieszkańców AzjiPołudniowo-Wschodniej. W sześciu krajach – Chinach, Bangladeszu, Indiach, Wietnamie,Indonezji i Tajlandii – aż 237 mln ludzi zamieszkuje obecnie tereny, które do2050 roku będą co najmniej raz w roku nawiedzane przez powodzie. W 2100 roku poziommorza w tych krajach podwyższy się w takim stopniu, że woda zaleje obszary będąceobecnie domem dla 250 mln osób. Najbardziej ucierpią Chiny, gdzie wydarzające się conajmniej raz w roku morskie powodzie zagrożą Szanghajowi i innym wielkim miastomw ujścia Jangcy, zamieszkanym obecnie przez łącznie 87 mln ludzi. W Bangladeszumorze wedrze się do wspólnej delty Gangesu, Brahmaputry i Meghny, będącej domemdla 50 mln ludzi. Sąsiadujące Indie będą musiały walczyć z falami m.in. opołożoną nieopodal Kalkutę, a zagrożone tereny zamieszkuje tam obecnie 38 mlnludzi. Już teraz umocnienia na wybrzeżach chronią przed zalaniemprzez morze 110 mln ludzi na całym świecie. Dla Polski podnoszenie się poziomu morza oznaczać będzie zalanie terenów m.in. w okolicy Gdańska, Elbląga i Szczecina oraz wielu obszarów przybrzeżnych, a w tym Żuław, Półwyspu Helskiego czy doliny dolnej Odry. Naukowcy szacują liczbę ludzi zamieszkujących zagrożone w Polsce wybrzeża na około 200 tysięcy, a maksymalnie na 270 tysięcy. Zdecydowana większość tych obszarów znajdzie się poniżej poziomu morza, mniej będzie narażonych na coroczne powodzie. Nawet najbardziej optymistyczny scenariusz (RCP2.6), mówiący o natychmiastowym zasadniczym ograniczeniu emisji dwutlenku węgla, wskazuje na to, że wybrzeża Bałtyku zamieszkane dziś przez 200 tys. osób morze zaleje już w 2050 roku. Na tej mapie można zobaczyć, jakie. Co to oznacza dla Polaków? Mieszkańców terenów zajmowanychstopniowo przez morze czekają zapewne przesiedlenia. Część z nich przed tymlosem ochronią prawdopodobnie umocnienia brzegów. Sensowność budowania takich konstrukcjijest dyskutowana wśród specjalistów, bo przecież przekształcenia terenu naogromną skalę i wielkie inwestycje budowlane niosą ze sobą i szkody dlaśrodowiska, i kolejne emisje dwutlenku węgla, których powinniśmy unikać jakognia. Na zalanie najbardziej narażone są Żuławy Wiślane, w obrębiektórych aż 450 km² zajmuje depresja, czyli terenypołożone poniżej dzisiejszego poziomu morza. W tym przypadku jest topodmokła równina, która została sztucznie osuszona, co było możliwe dziękistworzeniu systemów odwadniających. Teren wręcz idealny dla powodzi. Jeśli więcdo niej dochodzi na obszarach depresyjnych, to za każdym razem jest to bardzoniebezpieczna sytuacja: wodę trzeba stamtąd odpompowywać, bo sama nie opada. Z tej przyczyny już teraz Żuławy borykają się z najwyższym wkraju ryzykiem powodzi, a pod tym względem negatywnie wyróżnia się pas ziemi odGdańska po Elbląg i jezioro Drużno, wzdłuż rzek: Martwa Wisła, Szkarpawa iElbląg. Mieszkańcy wszystkich zagrożonych rejonów, które zostały wymienione w najnowszych badaniach,powinni mieć to na uwadze, stawiając nowe domy czy inwestując w działki. Podobnie– deweloperzy i przemysł. Możliwe zalanie Żuław w Polsce czy innych terenów na pewno wpłynie na zmiany sposobu kalkulacji ryzyka. Jest to jednak bardzo złożona kwestia. Trudno mówić o ryzyku, gdy zjawisko staje się pewne. Takie zagrożenie wymaga działań państwa, samorządów. I trzeba podjąć je jak najwcześniej. – mówi Rafał Mańkowski, ekspert Polskiej Izby Ubezpieczeń. Powodzie to najbardziej kosztowne i niszczycielskie katastrofy naturalne w Polsce. Póki co, najczęściej zdarzają się na południu kraju, kiedy po roztopach czy nawalnych opadach z gór spływają ogromne ilości wody. To dlatego większość badań i prognoz dotyczy właśnie tamtych terenów. Analiza opublikowana w raporcie„Klimat Ryzyka”, przygotowanym w 2018 roku przez Deloitte dla Polskiej IzbyUbezpieczeń, podaje, że powódź, która w 2010 roku nawiedziła dorzecze Wisły,kosztowała 12,8 mld zł, czyli blisko 1 proc. PKB. Ponieważ jednak naszespołeczeństwo bogaci się, to gdyby podobnej skali naturalna katastrofapowtórzyła się w 2018 roku, zniszczenia kosztowałyby już 16,2 mld zł. To o 21proc. więcej niż w 2010 roku. W 2010 roku firmy ubezpieczeniowe wypłaciły poszkodowanym ok.1,6 mld zł, co stanowiło 12,5 proc. wartości strat. Gdyby w 2018 roku udziałwypłat z ubezpieczeń utrzymał się na podobnym poziomie, to aż ponad 14 mld złmusieliby pokryć podatnicy lub o tyle uszczupliłyby się prywatne oszczędności. Te szacunki, choć porażają wysokością kwot, to stanowią itak niewielki odsetek strat, które ponieślibyśmy w każdym ze scenariuszy związanychz podnoszeniem się poziomu morza. W tym przypadku nie będzie mowy o odbudowiezniszczeń – zalane tereny zostaną definitywnie utracone dla mieszkańców,rolnictwa i przemysłu. Ucierpią też porty, węzły kolejowe, drogi, elektrownie. Nastąpiązmiany na ogromną skalę, które obejmą znaczącą część infrastruktury kraju. W tym więc przypadku wycena strat musiałaby być znaczniebardziej surowa niż w przypadku jakiejkolwiek powodzi pojawiającej się w głębilądu. Czekają nas bezprecedensowe zmiany, których nie potrafimy na razie nawet wiarygodnieprognozować, nie mówiąc już o przygotowaniu się do nich. Ponieważ jednakpojawią się w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat, powinniśmy już teraz bardzopoważnie pomyśleć o tym, co zrobimy, kiedy rzeczywiście nastąpią. Zwlekanie ztym może przynieść jedynie większe straty. ➦ Redakcja Zmiana klimatu: 300 mln ludzi żyje na terenach, które za 30 lat zaleje ocean
Nowe badania pokazują, które lądy zostaną zalane wskutek podwyższającego się poziomu oceanów do 2050 roku i do końca wieku. Wcześniejsze prognozy nie doszacowały tego problemu. Zagrożone obszary zamieszkuje obecnie blisko 300 mln ludzi. W Polsce – nawet 270 tys. osób.
Sztuczna inteligencja bada teren
Co zaleje morze?


Co to oznacza dla Polski?

Ile to może kosztować?

WIADOMOSCI - CIEKAWOSTKI - KULTURA